Kobieta, która w ubiegłym roku pojawiła się na okładce prestiżowego pisma Vogue, kilka tygodni temu zorganizowała wystawę w Mostach koło Jabłonkowa.
Czego wszystkiego można się spodziewać w Centrum Koronki Koniakowskiej?
Nasza placówka przedstawia historię unikatowej koronki koniakowskiej. W trakcie zwiedzania wyświetlamy ciekawe filmy, nowsze i starsze, które opowiadają o tym, co działo się dawniej i jak jest obecnie. Mamy też własny sklep z różnymi produktami. Poza tym odbywają się u nas warsztaty.
Wspomniała Pani, że w Koniakowie jest 700 koronczarek…
Koronka koniakowska to żywa tradycja. Wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie. Nie mamy żadnych opisów ani książek, w jaki sposób to robić. Po prostu trzeba się tego nauczyć od mamy albo babci. Centrum Koronki Koniakowskiej stało się miejscem, w którym koronczarki mogą się spotykać, sprzedawać swoje produkty czy wspólnie organizować warsztaty i wyjazdy. Podróżujemy po całym świecie.
Dokąd dotarła koronka koniakowska?
Można powiedzieć, że znana jest na wszystkich kontynentach. Nie tylko w Europie, ale również w Australii a także w Stanach Zjednoczonych. Byliśmy na wystawie Expo w Dubaju. Dzięki temu koronka została marką Polski. Współpracuję z wieloma instytucjami na całym świecie, wysyłam koronki do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii, Chin i Japonii. Współpracuję z projektantami mody, na przykład z Diorem i Dolce Gabbana, które zamawiają u nas część kolekcji. Instytucje z kolei zamawiają u nas pamiątki i upominki dla swoich klientów.
Koronka koniakowska to nie tylko tradycyjne serwety i czepce, ale także suknie ślubne, bluzki a nawet bielizna…
Do tego dochodzi przepiękna biżuteria. Koronka jest modna, współczesna i dzięki temu bardzo aktualna i poważana przez ludzi. Na dodatek jest prawdziwa i niepowtarzalna, bo jest wykonana ręcznie, czego sobie klienci bardzo cenią. Ludzie nabywają koronki dla swoich rodzin, dla swoich gości.
Koronczarstwa nauczyła się pani od mamy czy od babci?
Ja akurat nie szydełkuję. Jestem antropologiem i etnologiem, zajmuję się wyłącznie promocją i opracowaniami, prowadzę centrum, muzeum oraz sklep. Jestem menedżerem kultury i koronki koniakowskiej. Chociaż założyłam szkołę koronki, sama nie hekluję – chyba że do filmu albo do promocji, wtedy chwytam za szydełko.
Jak to możliwe?
Moja córka hekluje, moja babcia również. Mama nie, bo przeprowadziła się do wsi obok, do Jaworzynki, gdzie w domu nie miała z kim heklować i dlatego nas z siostrą tego nie nauczyła. Koronką koniakowską, czyli szydełkową, gwarowo heklowaną, interesuję się dzięki swojej babci.
Heklowaniem zajmują się starsze kobiety, albo to też zajęcie młodych dziewczyn?
Dziewczynki przychodzą do szkoły koronki regularnie każdą sobotę. Dzięki temu, że przybywa nowych kontraktów i rośnie sprzedaż, heklują również kobiety w młodym wieku, bo w ten sposób zarabiają na życie. To motywuje je do działania, kontynuują tradycję, wymyślają nowe wzory i kompozycje. Kiedy sześć lat temu otwierałam Centrum, trzydziestolatki czy czterdziestolatki w ogóle nie zajmowały się koronką. Dzisiaj przynoszą do sklepu swoje wyroby, koronką zajmują się również ich dzieci.
Za jaki okres czasu dziewczynka zamieni się w doświadczoną koronczarkę?
Trudne pytanie. Najlepiej zacząć w wieku pięciu czy sześciu lat. Kiedy dziewczynka regularnie hekluje z mamą i spotyka się też z innymi koronczarkami, wtedy wchodzi to w nawyk. Koronczarstwa uczy się całe życie, dążąc stopniowo do doskonałości.
Założenie Centrum Koronki Koniakowskiej okazało się zatem trafem w dziesiątkę?
Nie żałuję ani chwili. Wszystko idzie w dobrym kierunku, dzięki mojej działalności otacza mnie mnóstwo wspaniałych ludzi i spotyka dużo dobrych rzeczy. Czasami jestem zmęczona, bo pracy jest bardzo dużo. Być może za parę lat będę miała więcej spokoju. W minionym roku pojawiłam się na okładce prestiżowego magazynu Vogue, co było dla mnie ogromną satysfakcją.